
Tristan Blackbourne
✗ IV klasa ✗ drużyna koszykarska ✗ biologia, chemia, fizyka ✗
Nieśmiało wzruszasz ramionami, kiedy koledzy kolejny raz skarżą ci się na bezustannie porównujące ich z tobą matki. W sąsiedztwie masz opinię dobrego chłopca i nawet pani Dorothy, która nie lubi nikogo poza swoim kotem, nie potrafi powiedzieć o tobie złego słowa. Również nadto pozytywne komentarze nauczycieli traktujesz z przymrużeniem oka. Zapominasz o tym, że to ty przecież zawsze wyciągasz rękę do każdego, kto jest w potrzebie, bo zbyt dobrze wiesz jak to jest samotnie stawiać czoła problemom. Ty jesteś tym, który nigdy nie pije, by dostarczyć bezpiecznie półżywych kolegów do ich domów, w końcu sam wiesz najlepiej co alkohol może zrobić z człowiekiem. To właśnie ty jesteś tym, który przyjmuje na siebie każdy wymierzony zamach i jako pierwszy rzuca się w środek bójki, ale tylko dlatego, że musisz gdzieś dać upust kipiącej w tobie złości.
Nikt nie wie, że tak naprawdę niesiesz na barkach zbyt duży ciężar. Nikt nie wie o tym, jak każdego dnia patrząc w lustro uświadamiasz sobie, że coraz bardziej przypominasz ojca, że gubisz siebie, kawałek po kawałku, z każdą zbitą szklanką i zamachnięciem ręki. Znowu uderzasz pięścią we własne odbicie, tak jakbyś starał się powstrzymać to, kim powoli się stajesz. Tysiące błyszczących szkiełek ląduje na kafelkach, a ty po prostu masz nadzieję, że wraz z nimi i spływającą z palców krwią pozbędziesz się jego okropnego charakteru. Na pytania o bandaż z krzywym uśmiechem odpowiadasz, że tylko przewróciłeś się na schodach, bo nie potrafisz się nikomu przyznać do posiadania własnych problemów. Nie chcesz zburzyć wizerunku tego pozytywnego chłopca z sympatycznym wyrazem twarzy, nad którym tak długo pracowałeś. Najpierw się uśmiechasz i lekko kładziesz dłoń na ramieniu kolegi, tak lekko, jakbyś się bał, że jednym dotykiem mógłbyś zrobić mu krzywdę, a później wywracasz stół do góry nogami, wybijasz krzesłami szyby w mieszkaniu, ściągasz ruchem ręki wszystkie naczynia z półki i w przyjemnej wściekłości rozkoszujesz się dźwiękiem rozbijających się talerzy. Śmiejesz się, kulisz w kącie, gryziesz palce, wyrywasz włosy i płaczesz tak mocno, jakby świat miał się zaraz skończyć. Ten twój świat, ten który nieumiejętnie starasz się odbudować zanim kompletnie runie. Ubzdurałeś sobie, że każde dobre słowo i altruistyczna postawa będą twoimi cegiełkami, którymi powoli wyłożysz ściany nowego życia. Udaje ci się, ale potem to wraca, uderzając ze zdwojoną siłą. A wiesz co jest najgorsze? Że to nigdy nie robi ci krzywdy, zawsze wymierza cios w innych. Odnosisz wrażenie jakby wtedy twoje ciało po prostu przestawało należeć do ciebie. W rozbitych kawałeczkach lustra na podłodze widzisz swoje oczy, które wydają ci się tak obce jak nigdy przedtem - wdaje ci się, że to rozwścieczone oczy ojca.
Wiesz kiedy uświadomiłeś sobie, że stałeś się potworem? Kiedy pierwszy raz podniosłeś rękę na swoją dziewczynę, a potem jeszcze raz i jeszcze raz. Ze łzami w oczach i drwiącym uśmiechem krzyczałeś na nią, choć gdzieś tam w środku czułeś, że tego nie chcesz. Nie potrafiłeś się powstrzymać nawet kiedy błagała, żebyś przestał, a przecież jako jedyna zauważyła co ci dolega i z lekkim uśmiechem, który zawsze przyjemnie koił twoje serce, obiecała, że przebrniecie przez to razem. Co ci właściwie w tym nie pasowało? To, że ktoś nareszcie zauważył, że nie jesteś idealny? A może że zawiodłeś ich oczekiwania, te które sam sobie wymyśliłeś? Szybko zrozumiałeś, co zrobiłeś. Ona skulona na ziemi, krztusząca się śliną i krwią, wyrywająca sobie włosy i czekająca aż piekło się skończy. I ty stojący nad nią ze zdartymi kostkami i palcami pobrudzonymi czerwoną cieczą. Przepraszałeś ją na kolanach, przytulałeś do siebie jej głowę i obiecywałeś, że to nigdy się nie powtórzy. Gdy nie odpowiadała, po prostu strąciłeś z szafy doniczki i zacząłeś krzyczeć. Nie wiedziałeś, co się z tobą dzieje. Zrozpaczony pobiegłeś do kuchni, tam gdzie była twoja przerażona siostra. Na nią też później podniosłeś rękę i to nie jeden raz - a przecież gdyby nie ona, w tamtej chwili odciąłbyś sobie dłoń nożem kuchennym. Hej, patrz do czego doprowadziłeś. Jeszcze parę minut temu kroiłeś nim tort urodzinowy, a wszyscy, których tak kochasz i których nigdy byś nie skrzywdził, śpiewali ci happy birthday Kiedy znowu to w ciebie wstępuje, wpadasz w ramiona Isolde i płaczesz, a ona tylko z lekkim uśmiechem delikatnie gładzi cię po włosach, gotowa by przyjąć kolejny cios.
A pamiętasz ten moment, kiedy zrozumiałeś, że jesteś już dokładnie taki sam jak twój ojciec? Kiedy będąc w sklepie zobaczyłeś ją znowu, twoją już byłą dziewczynę. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak musiała cię kochać, skoro nawet po staniu się kolejną twoją ofiarą, wciąż chciała ci pomóc i wyciągnąć z tego bagna. Myślałeś, że wiesz lepiej, że tylko niepotrzebnie utonęłaby tam z tobą. Ubrana w twoją ulubioną bluzę i pozbawiona makijażu niezdarnie ukrywała mocne siniaki pod okularami przeciwsłonecznymi. Dokładnie tak jak twoja matka. A gdy dostrzegła cię kątem oka, zauważyłeś, jak przechodzą ją dreszcze po plecach. Z trudem uśmiechnęła się do ciebie.
Nie wiesz, czy powinieneś otaczać się ludźmi, ale boisz się samotności tak bardzo, że świadomość wyrządzenia im krzywdy zostaje zepchnięta na drugi plan. Starasz się zapomnieć o tym, jak nie mogłeś domyć przesiąkniętej czerwoną cieczą drewnianej podłogi. O tym dzieciaku, którego zacząłeś okładać pięściami tylko dlatego, że wylał na ciebie sok. O każdej szklance, każdym stoliku, dziurze w ścianie i zbitym lustrze, kolejnym krzyku i załzawionych oczach. Starasz się zapomnieć, że już nie jesteś sobą, Tristanie Blackbourne.
✗ odautorsko
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz