Nieśmiało wzruszasz ramionami, kiedy koledzy kolejny raz skarżą ci się na bezustannie porównujące ich z tobą matki. W sąsiedztwie masz opinię
dobrego chłopca i nawet pani Dorothy, która nie lubi nikogo poza swoim kotem, nie potrafi powiedzieć o tobie złego słowa. Również nadto pozytywne komentarze nauczycieli traktujesz z
przymrużeniem oka. Zapominasz o tym, że to ty przecież zawsze wyciągasz rękę do każdego, kto jest w potrzebie, bo zbyt dobrze wiesz jak to jest samotnie stawiać czoła problemom. Ty jesteś tym, który nigdy nie pije, by dostarczyć bezpiecznie półżywych kolegów do ich domów, w końcu sam wiesz najlepiej co alkohol może zrobić z człowiekiem. To właśnie ty jesteś tym, który przyjmuje na siebie każdy wymierzony zamach i jako pierwszy rzuca się w środek bójki, ale tylko dlatego, że musisz gdzieś dać upust kipiącej w tobie złości.
Nikt nie wie, że tak naprawdę niesiesz na barkach zbyt duży ciężar. Nikt nie wie o tym, jak każdego dnia patrząc w lustro uświadamiasz sobie, że coraz bardziej przypominasz ojca, że gubisz siebie, kawałek po kawałku, z każdą zbitą szklanką i zamachnięciem ręki. Znowu uderzasz pięścią we własne odbicie, tak jakbyś starał się powstrzymać to, kim powoli się stajesz. Tysiące błyszczących szkiełek ląduje na kafelkach, a ty po prostu masz nadzieję, że wraz z nimi i spływającą z palców krwią pozbędziesz się jego okropnego charakteru. Na pytania o bandaż z krzywym uśmiechem odpowiadasz, że tylko przewróciłeś się na schodach, bo nie potrafisz się nikomu przyznać do posiadania własnych problemów. Nie chcesz zburzyć wizerunku tego pozytywnego chłopca z sympatycznym wyrazem twarzy, nad którym tak długo pracowałeś. Najpierw się uśmiechasz i lekko kładziesz dłoń na ramieniu kolegi, tak lekko, jakbyś się bał, że jednym dotykiem mógłbyś zrobić mu krzywdę, a później wywracasz stół do góry nogami, wybijasz krzesłami szyby w mieszkaniu, ściągasz ruchem ręki wszystkie naczynia z półki i w przyjemnej wściekłości rozkoszujesz się dźwiękiem rozbijających się talerzy. Śmiejesz się, kulisz w kącie, gryziesz palce, wyrywasz włosy i płaczesz tak mocno, jakby świat miał się zaraz skończyć. Ten twój świat, ten który nieumiejętnie starasz się odbudować zanim kompletnie runie. Ubzdurałeś sobie, że każde dobre słowo i altruistyczna postawa będą twoimi cegiełkami, którymi powoli wyłożysz ściany nowego życia. Udaje ci się, ale potem
to wraca, uderzając ze zdwojoną siłą. A wiesz co jest najgorsze? Że to nigdy nie robi ci krzywdy, zawsze wymierza cios w innych. Odnosisz wrażenie jakby wtedy twoje ciało po prostu przestawało należeć do ciebie. W rozbitych kawałeczkach lustra na podłodze widzisz swoje oczy, które wydają ci się tak obce jak nigdy przedtem - wdaje ci się, że to rozwścieczone
oczy ojca.
Wiesz kiedy uświadomiłeś sobie, że stałeś się potworem? Kiedy pierwszy raz podniosłeś rękę na swoją dziewczynę, a potem jeszcze raz i jeszcze raz. Ze łzami w oczach i drwiącym uśmiechem krzyczałeś na nią, choć gdzieś tam w środku czułeś, że tego nie chcesz. Nie potrafiłeś się powstrzymać nawet kiedy błagała, żebyś przestał, a przecież jako jedyna zauważyła co ci dolega i z lekkim uśmiechem, który zawsze przyjemnie koił twoje serce, obiecała, że przebrniecie przez to razem. Co ci właściwie w tym nie pasowało? To, że ktoś nareszcie zauważył, że nie jesteś idealny? A może że zawiodłeś ich oczekiwania, te które sam sobie wymyśliłeś? Szybko zrozumiałeś, co zrobiłeś. Ona skulona na ziemi, krztusząca się śliną i krwią, wyrywająca sobie włosy i czekająca aż piekło się skończy. I ty stojący nad nią ze zdartymi kostkami i palcami pobrudzonymi czerwoną cieczą. Przepraszałeś ją na kolanach, przytulałeś do siebie jej głowę i obiecywałeś, że to nigdy się nie powtórzy. Gdy nie odpowiadała, po prostu strąciłeś z szafy doniczki i zacząłeś krzyczeć. Nie wiedziałeś, co się z tobą dzieje. Zrozpaczony pobiegłeś do kuchni, tam gdzie była twoja przerażona siostra. Na nią też później podniosłeś rękę i to nie jeden raz - a przecież gdyby nie ona, w tamtej chwili odciąłbyś sobie dłoń nożem kuchennym. Hej, patrz do czego doprowadziłeś. Jeszcze parę minut temu kroiłeś nim tort urodzinowy, a wszyscy, których tak kochasz i których nigdy byś nie skrzywdził, śpiewali ci
happy birthday Kiedy znowu to w ciebie wstępuje, wpadasz w ramiona
Isolde i płaczesz, a ona tylko z lekkim uśmiechem delikatnie gładzi cię po włosach, gotowa by przyjąć kolejny cios.
A pamiętasz ten moment, kiedy zrozumiałeś, że jesteś już dokładnie taki sam jak twój ojciec? Kiedy będąc w sklepie zobaczyłeś ją znowu, twoją już byłą dziewczynę. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak musiała cię kochać, skoro nawet po staniu się kolejną twoją ofiarą, wciąż chciała ci pomóc i wyciągnąć z tego bagna. Myślałeś, że wiesz lepiej, że tylko niepotrzebnie utonęłaby tam z tobą. Ubrana w twoją ulubioną bluzę i pozbawiona makijażu niezdarnie ukrywała mocne siniaki pod okularami przeciwsłonecznymi. Dokładnie tak jak twoja matka. A gdy dostrzegła cię kątem oka, zauważyłeś, jak przechodzą ją dreszcze po plecach. Z trudem uśmiechnęła się do ciebie.